- Witam, dowódco Armii Południe! Wiedziałem, że przybędziesz walczyć jeden na jednego, jak to u was, szlachetnych, przyjęte. - Jego wargi wykrzywił pogardliwy uśmiech. - Obawiałem się tylko jednego: że nie zejdziesz z konia, moim śladem. Gdybyś został w siodle wszystko mogłoby potoczyć się inaczej... Cieszę się, że mnie nie zawiodłeś, „szlachetny panie”.
- Zwyciężyłeś, uciekając się do oszustwa.
- Głupcze! Przyszedłem tu, by wygrać wojnę i gondorską koronę, a nie jakiś durny pojedynek. Tulkas mi świadkiem -wiele razy bawiłem się ze śmiercią w chowanego, ale zawsze chodziło mi o wynik, a nie o samą zabawę.
- Zwyciężyłeś podstępem - powtórzył głównodowodzący, tłumiąc kaszel; krew z przebitych płuc wolno wypełniała jego usta. - Nawet rycerze Zachodu nie podadzą ci więcej ręki.
- Oczywiście, że nie podadzą - roześmiał się Dunadan.
- Ponieważ będą klęczeli przed nowym królem Gondoru.
Zwyciężyłem w uczciwej walce, jeden na jednego - tak w każdym razie będzie zapisane we wszystkich kronikach. A po tobie nie zostanie nawet imię. Zatroszczę się o to. Albo, wiesz co? - Znieruchomiał w pół słowa, szukając strzemienia. -
Możemy zrobić to jeszcze ciekawiej: zapiszemy, że zabił cię karzełek, o-oo, takie małe coś... z owłosionymi łapkami. Albo baba... Tak, tak właśnie zrobimy.