Moim zdaniem ludzie, którzy żyją w dostatku, nie potrzebują religii, ponieważ mają poczucie, że coś od nich zależy, obojętnie czy jest to w ich przypadku skutkiem, czy przyczyną dostatku(*) :)
(*) dostatek to nie wtedy, kiedy masz dużo, tylko wtedy, kiedy nie potrzebujesz więcej.
To chyba bardziej skomplikowane. Z punktu widzenia końca XIX wieku współczesne podparyskie dzielnice biedoty są oazami dostatku. To raczej kwestia porównania do innych: posiadacz 5 letniej Laguny będzie na standardowym polskim osiedlu dumnym właścicielem tego auta, a jednocześnie wśród nowobogackich wstydzić się będzie zostawiać go na ulicy. Po zaspokojeniu głodu, dachu nad głową i ogrzewania reszta dzieje się w psychice. Zwłaszcza że kapitalizm dba o to byś zawsze miał co kupować.
Po II-iej Wojnie Światowej pokolenie w niej okaleczone cieszyło się w całej Europie małą stabilizacją, po czym pojawiły się ich dzieci i w 1968r. zrobiło rewoltę. Głodni byli? Nieodziani? Mróz szalał? Nie - po prostu czuli się źle. I podobnie jest z religią. Można mieć dobrobyt, luksusy i niemal wszystko na wyciągnięcie ręki ale jednocześnie wielu ludzi będzie szukało sensu życia - i tutaj pojawia się religia.
Poza tym nie można zapominać o tym że ludzie są różni. Ja np. mam spoko podejście do życia :) i o ile inny mi nie przeszkadza/zagraża wojny nie robię ale np. fanatyk w typie Terlikowskego z dziką rozkoszą urządziłby wszystkich Polaków na swój obraz i podobieństwo. Podobnie w islamie czy u niby pokojowych buddystów. Nie ma takiej rzeczy której pod płaszczykiem religii nie dokona fanatyk by "uszczęśliwić" bliźnich.