Patrzę że jak zwykle trochę posłodziłem, ale od początku.
W hurtowni nie było, na dodatek właściciela nie zastałem, a jak go znam, to pewnie by nawet wytwórcę kojarzył/znał(a już parę razy o peerelowskich wypraskach gadaliśmy).
Obok jest społemowski spożywczak, który miał nad sobą nieźle zaopatrzony, całopiętrowy dział gospodarczy(schody zabarykadowane wózkami sklepowymi jak w jakimś tanim horrorze - czyli raczej niedawno zlikwidowali).
Jak będę miał czas, to jutro-pojutrze knigi do biblioteki będę odnosił, to po drodze dwa społemowskie sklepy są.
Jeden wielkopowierzchniowy stricte gospodarczy(na piętrze odzież/obuwie, parter z różnościami), dobrze się składa bo trochę akcesoria winiarskie muszę uzupełnić ;)
Drugi(przy samych bibliotekach) przynajmniej kiedyś miał całkiem spory i nieźle zaopatrzony dział gospodarczy(ale z drugiej strony kiedyś też co niedzielę miał nad sobą giełdę komputerową, gdzie działały takie sławy jak np. Ireneusz Wiater - echhh bierze na wspomnienia...).
Następna sprawa że mydelniczka jednak nie jest taka sama jak te ze zdjęcia.
Szeroka na jakieś 50,2-50,3, długa na 91, obustronnie zakonczona promykiem ~r25(czyli taki jakby „stadion”), wysokość koło 8,5(plus minus parę dych, pojedyncze kolce wręcz niedolane - ale że prawie sześć centymetrów od gałązki to nie ma co się czepiać).
Tylko cztery rzędy otworów(wymiar 4x4, z jednej strony z półmilimetrową fazką naokoło, czyli jakieś 5x5 u góry), pięciomilimetrowe odstępy pomiędzy otworkami.
Otworków tylko 36, z czego 24 kwadratowe i tuzin „trapezowych”(po 6) na zaokrąglonych koncach.
Do tego cztery trójkątne, nieprzelotowe zagłębienia.
Co ciekawe nigdzie nie ma śladu po wypychaczach - możliwie że dali cienkie na przedłużeniu niektórych kolców(rozwiązanie ogólnie rzecz biorąc nie zalecane), albo wręcz była to prymitywna forma bez koszyka wypychaczy.
Wybaczcie powyższe przynudzanie - takie zboczenie zawodowe narzędziowca ;)