Draco: Naprawdę uważasz, że za PRLu produkowału się się tylko syf, który nie dawał się sprzedawać?
To nie jest kwestia wiary, tylko zwykłych faktów, co już napisałem wyżej i powtórzę: gdyby ten towar był wart cokolwiek, można by go było eksportować na zachód i mieć sławny "wkład dewizowy" (ty grzybson wiesz w ogóle co to jest? to jest suma w walucie wymienialnej, za którą mozna było coś sprowadzić z zachodu - dzisiaj to zbędne, bo walutą wymienialną jest złotówka) do sławnego sznurka do snopowiązałek.
To że trafiały się egzemplarze trwałe, nie ma nic do rzeczy. Sam mam Neptuna 156B i jeszcze działa, ale co z tego, skoro to od nowości był przestarzały szmelc. Problemem przemysłu peerelowskiego było:
a) że produkował mało wszystkiego (mała wydajność pracy, marnotrawstwo materiałów, energii itd.)
b) że z całej produkcji tylko jakiś niewielki procent (wyprodukowany na pierwszej zmianie, na ogół) nadawał się do czegokolwiek. To są własnie w większości te do dziś działające, pojedyncze egzemplarze. Elizabetka ci działa, u nas rozsypała się w drobny mak już na początku lat 80.
c) ALE NAWET gdyby wszystkie egzemplarze z produkcji były cacy zrobione, ich problemem było to, że to wszystko było kosmicznie przestarzałe. Jak Gierek kupił we Francji linię do produkcji kineskopów, czy czegokolwiek, to jechano na niej aż do końca Jaruzela. Jak raz zrobiono komputer "Odra", tak zamierzano je produkować przez sto lat zapewne. Niestety za granicą istniał postęp technologiczny i np. sławne polskie obrabiarki numeryczne, okrzyczany "hit eksportowy" (tzn. w ogóle ktoś je kupował) chyba jeszcze za Gierka, 10 lat później były dokładnie takie same, ale technologicznie nadawały się jedynie do muzeum. Takie rzeczy można sprzedawać tylko tanio, a to by było poniżej kosztów, patrz punkt pierwszy.
Na szczęście ten burdel się w końcu rozsypał. Amen.