Dokładnie Pin. Nie mówiąc już o tym, że jest duża różnica w mówieniu o bachorach jako takich a w określaniu tak konkretnych dzieci.
Kolega Sikor wielce dorosły i emocjonalnie wyrośnięty jak się patrzy. Przynajmniej oczywiście w swoim mniemaniu, co jak sądzę jest najbardziej obiektywnym osądem. Nie miał jednak czasu, żeby samemu sprawdzić definicję słowa "bachor" a mnie radzi to zrobić? Ok, więc zrobiłem. Sprawdziłem w Słowniku SJP. A oto definicja - "bachor: dosadnie o niegrzecznym, denerwującym dziecku". Ufff, odetchnąłem z ulgą, bo spodziewałem się definicji w stylu "bardzo, BARDZO obraźliwe dla wszystkich rodziców określenie pociechy, latorośli lub przesłodkiego bobaska".
Mówienie o dzieciach jako o bachorach nie jest niczym złym. Do czasu, oczywiście, aż się nie zacznie mówić o konkretnym dziecku. To tak, jak mówienie, że ludzie to idioci - ma to zupełnie inne znaczenie, niż mówienie tak o konkretnym człowieku.
Więc, panie Sikorze, który tak bardzo dorósł, że przerósł wsystkich wokół i to tylko dlatego, że spłodził dzieciaka - ani nie znam twoich dzieci ani o nich nie pisałem. I dla mnie, już zupełnie nieżartobliwie, to ty jesteś szczeniakiem, bo robisz osobiste wycieczki w moją stronę. Jak wcześniej wspomniałem - słaby z ciebie partner do rozmowy.
I nadal podtrzymuję, że posiadanie dziecka to nie jest wyznacznik dorosłości - jest na ten temat wiele artykułów. Choćby taki, który znalazłem szukając w google przez 5 sekund: http://www.newsweek.pl/kiedy-dzieci-maj … 7,1,1.html
Jak widać, mimo powtarzanych frazesów typu "do ojcostwa/dzieci trzeba dorosnąć", fakty mówią zupełnie co innego - żeby być ojcem, wystarczy zrobić dziecko. Oczywiście można być lepszym ojcem lub gorszym, dziecko może być wartościowym małym człowiekiem lub irytującym bachorem. I nie wiem jak jest w twoim przypadku, bo przecież nie poznałem twoich dzieci, ale uderzyłem głośno w stół a nożyce jakimś cudem od razu się odezwały.
PS. "Macieżyństwa"? Poważnie?