@jellonek: To nie jest kwestia zaufania. To jest szerszy problem. Osobiście nie mam nic przeciwko szczepionkom. Jest to bardzo dobre narzędzie medyczne. Kwestią jest tylko to, że do szczepionek zaczyna się dodawać, podobnie zresztą jak do żywności, toksyczne składniki. I właśnie przykładem tego jest rtęć. Nie potrzeba przeprowadzać żadnych badań, żeby stwierdzić, że rtęć jest toksyczna dla zdrowia.
Większość ludzi niestety nie jest świadoma tego co zawiera szczepionka. Daję głowę, że nikt z Was szczepiąc siebie lub swoje pociechy nie zapytał o skład szczepionki. Większość bezgranicznie ufa ludziom odpowiedzialnym za dopuszczenie jej do użytku. Bardzo łatwo jest odpowiednią ustawą to uregulować. To zaufanie, może być niestety opłakane w skutkach. Bądź co bądź, o zdrowie swoje i swoich bliskich musimy samodzielnie zadbać. Gdy pojawiają się sygnały, że coś jest nie tak, jak w przypadku rtęci w szczepionkach, że dużo dzieci (osób) zaczyna chorować na coraz to inne choroby, nie można tego lekceważyć.
Medycyna w dzisiejszych czasach jest niestety skorumpowana i w dużej mierze finansowana przez przemysł farmaceutyczny. Wyniki badań natomiast są fałszowane i dostosowywane do odpowiednich potrzeb (korzyści finansowe, tytuły naukowe). Dodatkowo łatwo je poddać dyskusji, zarzucić nierzetelność itp. To zaczyna przeradzać się już w kwestię wiary. Można uwierzyć takiej lub innej osobie.
Do tekstu, który mi podałeś również można się przyczepić. Zauważ, że Autorzy podają publikacje, które pokazują, że brak jest związku przyczynowo‑skutkowego pomiędzy różnymi szczepionkami (tutaj podają kilka), a autyzmem. Nie podają jednak składu tych szczepionek. Co oczywiście może być jak najbardziej prawdziwe, ale dla odpowiedniego rodzaju szczepionek (np. bez rtęci, bądź innych składników toksycznych). Natomiast w dalszej części podają jedynie jedną publikację, która świadczy o braku związku pomiędzy szczepionkami z tiomersalem, a autyzmem. Zawartość rtęci w szczepionkach jest różnie oznaczana, np. tiomersal, thimerosal itp. Czy chodzi o to samo ? Tego już autorzy nie precyzują.
Nie będę oczywiście negował tekstu, który podpisany został przez kilku profesorów. Ale jeśli miała to być odpowiedź na zarzuty Prof. Majewskiej, jakoś nie do końca mnie przekonała. Sam osobiście takich badań nie przeprowadziłem (no i nie przeprowadzę, ponieważ nie jestem medykiem), więc tak jak wcześniej napisałem muszę opierać się na wierze. Odnoszę jednak wrażenie, że prof. Majewska była bliżej problemu niż profesorowe, którzy sporządzili ten dokument.